poniedziałek, 30 lipca 2012

Prolog.

Postawiłam pierwszy, nieśmiały krok w stronę potężnych, drewnianych drzwi, wyciągając przy tym rękę, którą miałam w nie zapukać, gdy będę gotowa. Według scenariusza, który został spisany przez nasze matki w dzień po ustaleniu daty ślubu, za grubym murem znajdującym się dwa kroki przede mną, powinien stać mój przyrodni brat, mający za zadanie wprowadzić mnie do kaplicy, gdzie miała odbyć się uroczystość. Wzięłam głęboki wdech, mając nadzieję, że to pomoże opanować choć trochę mój strach. Niestety zamiast oczekiwanego rześkiego powietrza, w gardle poczułam odrażający zapach spleśniałego drzewa i wiekowego kurzu. Skrzywiłam się mimowolnie i stwierdziłam, że jak najszybciej muszę stąd wyjść. To, co czekało na mnie w kaplicy nie mogło być gorsze od tego, co miałam właśnie w płucach. Trzykrotnie zapukałam w drewniane skrzydło, na którym znajdowała się klamka i czekałam. Po krótkiej chwili ujrzałam nieśmiałe promyki słońca, wdzierające się do pomieszczenia za sprawą mojego brata. Gdy tylko ujrzałam jego pogodną twarz, delikatnie uniosłam kąciki moich ust, które ułożyły się w szczery uśmiech. Ezra wyciągnął rękę w moją stronę i powoli wyprowadził mnie na wielki korytarz, prowadzący do kaplicy.
- Pięknie dziś wyglądasz, wiesz? W ogóle nie przypominasz tego małego, rozwrzeszczanego bachora, którym opiekowałem się jeszcze piętnaście lat temu. – Spojrzał na mnie zawadiacko i wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Ciii. – Próbując nie pójść w jego ślady, lekko szturchnęłam go w żebra. Byłam mu wdzięczna za to, że mnie rozśmieszył i pozwolił mi, choć na chwilę pozbyć się zżerającego mnie stresu.
***
            Dwie wielkie płachty materiału, służące temu, by zgromadzeni goście nie zobaczyli panny młodej przed wejściem, zostały odsłonięte przez parę dziewięcioletnich bliźniaków. Wszystkie twarze, począwszy od ostatniego rzędu, kończąc na pierwszym odwróciły się, aby ujrzeć zbliżającą się parę. Kiedy wszyscy ujrzeli pannę młodą i jej brata w całej okazałości, oniemieli. Starsze kuzynki Spencer zgrzytały zębami ze złości, że same nie miały jeszcze okazji wyglądać tak oszałamiająco jak ona, bowiem żadna z nich nie wyszła jeszcze za mąż. Ciocie i przyjaciółki rodzin młodej pary uśmiechały się serdecznie, a matka Spencer ukradkiem ocierała pojedyncze łzy, spływające po zaróżowionych policzkach. Rodzicielka pana młodego nie okazywała żadnych uczuć. Wyglądała tak, jak zawsze – sprawiała wrażenie osoby, która włożyła na twarz maskę z ironicznym uśmiechem. Jednak Spencer nie widziała żadnej z tych osób. Jej wzrok błądził w poszukiwaniu tej jednej, tak dobrze znanej jej twarzy. I dopiero, gdy dostrzegła Josha, wybranka swojego serca, jej twarz rozbłysła tak wielkim blaskiem, jak gdyby ktoś obsypał ją milionem malutkich diamencików. Nie uszło to uwadze gości, a zwłaszcza płci pięknej, która od razu zaniosła się cichym szlochem. W tym momencie tylko jedna osoba nie uroniła ani jednej łzy, bowiem dobrze wiedziała jak skończy się ta ceremonia. Matka Josha już od dawna miała plan i postanowiła, że dziś wcieli go w życie.
***
Gdy tylko ujrzałem Spencer w tej pięknej sukni, poczułem jak coś ściska mnie w piersi. Nie mogłem uwierzyć, że zaraz ten anioł stanie przy moim boku i będzie tam trwał, aż do końca życia. To było coś tak niesamowitego, a zarazem nierealnego, że nie byłem w stanie tego pojąć. Nagle moją uwagę przykuł jakiś cichy świst, dobiegający jakby zza moich pleców. Powoli obróciłem głowę, lecz za sobą słyszałem tylko ciche pochlipywanie moich młodszych sióstr, które poszły w ślad wszystkich naszych ciotek. Przez chwilę miałem wrażenie, że to tylko wytwór mojej wyobraźni, ale znów usłyszałem ten dźwięk. Już miałem zacząć ponownie się oglądać w poszukiwaniu jego źródła, jednak w tej samej chwili Ezra, stanąwszy u mojego boku, uroczyście przekazał mi rękę Spencer. Postanowiłem zignorować ten świst i całą swoją uwagę skupiłem na mojej narzeczonej. Obdarzyłem ją najpiękniejszym i najbardziej szczerym uśmiechem, na jaki było mnie stać, po czym delikatnie ująłem jej drobną dłoń. Gdy tylko jej dotknąłem, poczułem jak przyjemne ciepło rozchodzi się po całym moim ciele. Przypomniały mi się wszystkie nasze chwile razem i teraz byłem już pewny, że postępuję właściwie, że moja matka nigdy nie miała racji, oczerniając Spencer, bowiem to była ta jedyna. Przebyliśmy razem te kilka metrów, dzielących nas od ołtarza. Pastor zaczął swą przemowę od powitania wszystkich zgromadzonych gości, po czym zaczął wstęp do naszej przysięgi małżeńskiej. Już mieliśmy zacząć ją składać, kiedy do mojej głowy znów wdarł się ten irytujący świst. Ponownie chciałem go zignorować, jednak okazało się to niemożliwe, ponieważ dochodził on dokładnie sprzed mojej twarzy. Nie wiedziałem, co się dzieje, dopóki nie ujrzałem przed sobą twarzy mojego zmarłego brata. Zamarłem. Poczułem jak drętwieją mi wszystkie kończyny, a serce zaczyna walić jak dzwony, które przed pięcioma minutami, wybijały pełną godzinę. Przymknąłem oczy i zacząłem szybko myśleć o tym, co się właśnie stało. Nie był dla mnie nowiną sam fakt, że widzę ducha. To zdarzało się bardzo często. Jednak nigdy nie widziałem mojego brata, nigdy! Powoli uchyliłem powieki i wbiłem wzrok w jego postać, wydającą się być tak realistyczną…
- Josh opanuj się, proszę Cię. Nic nie mów, tylko mnie wysłuchaj. Musicie stąd uciekać. Teraz, natychmiast. Proszę, nie patrz na mnie jak na wariata. Wiem, że mnie słyszysz, więc gdy tylko zniknę zrób coś i zabieraj stąd Spencer. Albo to zrobisz, albo stracisz ją na zawsze.
Wytrzeszczyłem oczy, nie mogąc złapać tchu. Miałem wielką ochotę wrzasnąć, żeby nie robił sobie głupich żartów, ale w ostatnim momencie się powstrzymałem. Wnioskując z powagi sytuacji, powoli przestawałem wątpić w żartobliwy charakter jego słów, więc gdy tylko zniknął mi z oczu, nieznacznie przysunąłem się do Spencer. W tym samym momencie pastor odwrócił się po obrączki, więc korzystając z okazji nachyliłem się do jej ucha.
- Zemdlej, proszę Cię. Błagam Cię Spencer. – Gwałtownie potrząsnęła głową i spojrzała na mnie zdezorientowana. – Obiecuję, że wszystko wyjaśnię, ale proszę Cię mdlej. Na trzy, złapię Cię. – Widziałem, że jest oszołomiona, a w jej głowie właśnie toczyła się bitwa myśli, więc modliłem się, żeby zrobiła, co jej kazałem. Szeptem policzyłem do trzech i pełen nadziei wysunąłem rękę, aby ją złapać. Dzięki Bogu pospiesznie osunęła się na nią, zamykając oczy. Udając przerażonego, wziąłem ją w ramiona, bezradnie rozglądając się dookoła. Natychmiast podbiegła do mnie mama mojej wybranki i kazała mi wynieść ją na zewnątrz. Nie czekając ani sekundy, pobiegłem w stronę wyjścia.


Cześć! :)
Oto prolog mojego nowego opowiadania. Chciałabym poznać wasze zdanie na jego temat, więc piszcie. Każde komentarze są mile widziane.
Co do tematyki, to sama nie wiem czemu znów wzięłam się za "romansidło". Może nie do końca, no ale cała historia będzie opierać się na miłości, a przecież starałam się tego wystrzegać. Jednak wczorajszej nocy miałam tak realistyczny i cudowny sen, że postanowiłam go zapisać. Co prawda troszkę go pozmieniałam, bo niektóre rzeczy w ogóle nie były ze sobą powiązane, ale opowiadanie to będzie się opierało przede wszystkim na nocnym przedstawieniu w mojej głowie. ^^