<muzyka>
Krew odpłynęła
mi z twarzy. Upadając prosto w jego
ramiona nie udawałam, moje nogi naprawdę odmówiły mi posłuszeństwa. Teraz
czułam łzy pod moimi powiekami, ale resztkami sił zatrzymałam je tam, nie
chciałam popsuć jego planu. Wiedziałam co się stało, zrozumiałam to, gdy tylko
kazał mi mdleć. Czułam się jakby moje serce rozpadło się na milion kawałków. I
choć wiem, że to niemożliwe, to przez te kilka sekund ono po prostu przestało
bić. Było tak samo zszokowane jak ja. Chociaż powinnam się domyślać, przecież
to nie mogło się tak pięknie skończyć. Josh w końcu posłuchał swojej matki,
przejrzał na oczy. Ale czemu zwlekał aż tak długo? Przecież mógł powiedzieć mi
wczoraj, albo chociażby nie pojawić się na ceremonii. Nie wiem co on sobie
myślał. Może nie chciał dać matce takiej satysfakcji, będzie miał wymówkę, że
zemdlałam, a nie że sam się rozmyślił. A może nie chciał żebym poczuła się
upokorzona w oczach tych wszystkich ludzi? Zacisnęłam mocniej powieki i
przylgnęłam do jego piersi. Jeśli to miał być koniec to chciałam jak najlepiej
wykorzystać nasze ostatnie wspólne chwile. Jednak nie wytrzymałam, łzy zaczęły
spływać po moich policzkach i po chwili zaniosłam się cichym szlochem.
Słyszałam, że wyszliśmy już z budynku, więc nikt nie mógł mnie zobaczyć. Ale
Josh nie zatrzymywał się. Przyspieszył kroku, a po kilku sekundach zaczął biec.
Przerażona otworzyłam oczy, nie wiedziałam co się dzieje.
- Możesz mnie już puścić, nie
zrobię Ci sceny przed gośćmi, obiecuję. – wyszeptałam cicho, ale on mnie
zignorował. Podbiegł do taksówki stojącej nieopodal, otworzył tylne drzwi i
delikatnie postawił mnie na ziemi.
- Wsiadaj, szybko.
- Słucham? – popatrzyłam na niego
zszokowana. Zamierzał mnie wywieźć, żeby oszczędzić sobie wstydu. Co on do
cholery sobie myślał? W tej chwili moja rozpacz powoli przekształcała się w
gniew.
- Proszę, błagam Cię, wsiadaj.
- Nie ma takiej opcji, aż tak Ci
tego nie ułatwię. Wróć tam i powiedz im, że to ja stchórzyłam, proszę bardzo.
Ale nie będę stąd uciekać taksówką. Nie wiem co sobie ubzdurałeś, ale…
- O czym Ty mówisz?! Spencer,
wsiądź do tej taksówki, wszystko Ci wyjaśnię. Proszę Cię, nie mamy czasu!
Spojrzałam na niego z
politowaniem. Nie miał pojęcia o czym mówię? Dobre sobie. Gwałtownie odrzuciłam
jego rękę, którą wciąż mnie podtrzymywał i ruszyłam prosto przed siebie, byle
jak najdalej od tego miejsca.
- Spencer, stój! Co Ty
wyprawiasz? Wracaj tu. – poczułam jak łapie mnie za rękę, ale wyrwałam mu się
szybko, zsunęłam z nóg kremowe szpilki i zaczęłam biec. Przez ostatni rok
przygotowywałam się do maratonu, więc byłam pewna, że Josh mnie nie dogoni.
Słyszałam za sobą jego szybkie kroki i swoje imię, które wykrzykiwał, ale nie
zamierzałam się odwrócić. Pozwoliłam łzom swobodnie spływać po mojej twarzy,
wzięłam głęboki wdech i biegłam dalej, chciałam, żeby jego głos został daleko w
tyle, żebym nie mogła już go słyszeć. Jednak on się nie poddawał, cały czas
słyszałam go za sobą. W końcu stanęłam i odwróciłam się w jego stronę.
Widziałam tylko rozmazaną sylwetkę biegnącą w moją stronę, łzy uniemożliwiały
mi dokładne widzenie.
- Czego chcesz? – krzyknęłam głośno.
– Zostaw mnie, rozumiesz? Skoro mnie nie chcesz to mnie zostaw!
- Spencer, to nie tak, błagam Cię
uwierz mi i chodź ze mną. – dzieliło go już ode mnie tylko kilka metrów.
Przetarłam oczy, by móc lepiej widzieć i zobaczyłam jak zwalnia swój krok i
stara się uspokoić oddech. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Tak bardzo go
kochałam, a tak strasznie się na nim zawiodłam. Jednak nadal nie rozumiałam po
co odstawiał to przedstawienie. Przecież mógł mnie zostawić, a nie biec za mną
i drzeć się na pół ulicy. Stałam tam jak wryta, czekając na jego dalszy ruch. I
nagle wydarzyło się coś niespodziewanego. Usłyszałam, jak jakiś damski głos
krzyczy „Josh, uważaj!”. Wychyliłam głowę w bok, by zobaczyć co się dzieje i
nagle usłyszałam okropny huk, a chwilę później poczułam przeszywający ból w
klatce piersiowej. Czułam jak spadam na rozgrzany asfalt, przyciskając rękę do
miejsca bólu. I w chwili gdy zorientowałam się, że leżę, zaczęłam odpływać.
Ostatnią rzeczą jaką ujrzałam, zanim straciłam świadomość była jego twarz.
Widziałam jak otwiera usta, jak z przerażeniem się we mnie wpatruje, ale nie
mogłam już nic usłyszeć i nic zrobić.
***
Gdy usłyszałam
strzał odruchowo pobiegłam w ich stronę. Bałam się, że coś mu się stało, że to
on dostał zamiast niej. Ale gdy zobaczyłam ją upadającą i usłyszałam jego
krzyk, odetchnęłam z ulgą. Ten człowiek rzeczywiście był dobry, opłacało się przystać
na taką cenę. Widząc odgrywającą się kilkanaście metrów przede mną scenę
mimowolnie się uśmiechnęłam. Może wszystko nie poszło zgodnie z planem, ona
miała zginąć podczas składania przysięgi, aby Josh nie został wdowcem, no ale
bądź co bądź nadal był wolny, a mała, głupia Spencer prawdopodobnie właśnie
wykrwawiała się na śmierć. Po chwili
zorientowałam się, że zachowuję się nienaturalnie, więc zaczęłam głośno
szlochać i ruszyłam w ich kierunku. Podbiegłam do Josha, który nad nią klęczał.
W tym momencie przyjechała karetka, widocznie ktoś pospieszył jej z pomocą. Złapałam
syna za ramię i zmusiłam go do podniesienia się z kolan. Udając zbolałą minę
objęłam go mocno.
- Ćsss, spokojnie, wszystko
będzie dobrze. Chodź, odsuń się, lekarze jej pomogą, chodź Josh, chodź. –
pociągnęłam go za rękę, ale nie odszedł zbyt daleko. Zatrzymał się w
bezpiecznej odległości, tak by zrobić miejsce ratownikom, ale nie chciał ruszyć
się dalej. Wciąż powtarzał : „Ratujcie ją, Boże proszę, ratuj ją!”. Miałam
szczerą nadzieję, że w tym wypadku nawet Bóg nie pomoże. W końcu zapłaciłam za
to niemałe pieniądze, żeby nagle On miał się do tego wtrącać. W duchu modliłam
się, żeby ta mała zdzira odeszła na zawsze, pozwalając łzom spływać po mojej
twarzy. Oczywiście wszyscy byli pewni, że płaczę z rozpaczy, jednak tylko ja
wiedziałam, że są to łzy szczęścia. Byłam bowiem pewna, że już jej nie
odratują.
***
Cóż, jestem prawie pewna, że swoją długą nieobecnością zraziłam do siebie wszystkich czytelników prologu. Prawie rok minął, odkąd ostatni raz tutaj zaglądałam. Nie będę teraz tłumaczyć wszystkich powodów, dlaczego mnie tu nie było, bo to bez sensu. Ale mogę Was zapewnić, że z wielką radością wracam tutaj i napisanie pierwszego rozdziału naprawdę przyniosło mi wiele "frajdy", jeżeli mogę to tak nazwać. Tęskniłam za pisaniem, więc naprawdę miło jest móc usiąść i po tak długiej przerwie zanurzyć się w wykreowanym przez siebie świecie.
Dziękuję tym, którzy jednak pokuszą się o przeczytanie rozdziału i zostawią tu po sobie jakiś ślad. Ja zupełnie o Was nie zapomniałam, postaram się nadrobić zaległości na Waszych blogach, co będzie wielką przyjemnością. Postaram się zostawiać też po sobie ślad w postaci komentarzy :)
Pozdrawiam Was serdecznie, przepraszam za nieobecność, ale poprawy nie obiecuję. Owszem postaram się tu wpadać, ale nigdy nie wiem jak to będzie, życie czasem potrafi płatać figle.
Trzymajcie się! :)